Choćby po to, żeby przekonać się ile to jest roboty i nie narzekać następnym razem, jak mu nie będzie smakowało zamówienie.
Moja Magda jest zachwycona. Wprawdzie sporo się nagimnastykowałem przez ponad 3 godziny i momentami miałem naprawdę dość (w lepieniu ostatniej partii pomagała mi Julcia), ale efekt końcowy, czyli wyrób pierogopodobny uzyskałem. Dostałem mega słodkiego buziaka, owacje na stojąco i do wieczora wszyscy mówili do mnie Mistrzu:)
To moje drugie pierogi w życiu. Pierwsze (6 godzin w kuchni (!) i do tego jeszcze sprzątanie tego całego bajzlu) zrobiłem z truskawkami i była to porażka na całej linii: za mało truskawek, za grube ciasto... Potem całkowite wycofanie, długo, długo nic i oto teraz wersja z serem.
Zadanie miałem ułatwione, bo ciasto wyrobiła mi maszyna (wcześniej robiłem wszystko sam), ale tak czy inaczej, jest sporo zabawy z tym wszystkim. Po obiedzie, gdy emocje już opadły, kilka wniosków wysnułem: m.in. to, że serowy farsz był za mało słodki, a ciasto za bardzo rozwałkowane.
Kusi mnie, aby wykonać trzecie podejście i zrobić wszystko jeszcze raz lepiej, ale muszę jednak trochę odpocząć. W każdym bądź razie medal dla każdego, kto choć raz w życiu zmierzył się z pierogami:)